Kliknij, aby dodać stronę do ulubionych
strona główna cmentarze warto wiedzieć księga gości napisz do nas
O ŻYDACH ZE SŁAWATYCZ

Fragmenty książek Krzysztofa Gruszkowskiego zamieszczone na prośbę Autora

Żydzi

K. Gruszkowski Moje Sławatycze, Lublin 2016, ss. 97-99,

Pośród anonimowych kopczyków błądzą bezdźwięcznie wzdychając bezimienne dusze. Bez nazwisk, profesji, dat urodzenia i zgonu. Zdają się na historyka Anetę Buraczyńską-Miturę, Krzysztofa Bielawskiego - dokumentalistę, i mnie - społecznego regionalistę.

W oparciu o narracyjne zapisy w księgach metrykalnych, wspomnienia Michała Grynberga i cenne materiały Bronisława Seniuka, odtworzyliśmy personalia niektórych mieszkańców pochodzenia żydowskiego (dostępne na: www.sztetl.org.pl).

Wśród kilkuwiekowych mogił spoczywają wymordowani w czasie II wojny światowej zgładzeni indywidualnie i w masowych egzekucjach. Leżą w bezładzie, zrzuceni z chłopskich furmanek jak popadło, do długich z premedytacją wykopanych rowów, zwanych odtąd mogiłami zbiorowymi. Zrównane ziemią ciała w osłonie powłóczystych traw, wsłuchują się w świergot nasyconych kolorowymi piórkami przebojowych śpiewaków, eksponujących swój kunszt głosowy. Odrosty dzikich krzewów, płożących się bujnych zielsk i różnorakich chaszczy, spętlonych łąkowym powojem i wszechobecnym bluszczem, studzą funeralny nastrój triumfujące smukłe jarzębiny. Kwitnąc na biało, roznoszą migdałowy zapach. Do samych przymrozków napawają jaskrawoczerwonym kolorem, uznanym za powiązanie dusz z zaświatami. Zimą żywią magicznymi baldachowatymi owocostanami jemiołuszki gromadne.

Jak milczenie Boga zdumiewa do głębi tak i to absolutnie przez nikogo nie odwiedzane cmentarzysko, liczy na sporadyczne odruchy ludzi dobrej woli, m.in. Henryka Kuniewicza, niekiedy uczniów Zespołu Szkół w Sławatyczach i Wojciecha Łygasia od p. Nissenbaumów.

Na nic się zdało odznaczenie młodej działaczki orderem w niespełna tydzień po niedoskonałych uroczystościach sławatyckich w maju 2008 roku. Wszelkie moje monity pozostają niesłyszalne, nawet te poparte słowami najdostojniejszego Sternika Łodzi Piotrowej, który miał wiele empatii do Żydów i ją szczerze okazywał. Wołał do starszych braci w wierze: " Kto spotyka Jezusa, spotyka Judaizm ".

(..) Macew zwracanych przybywa. Skłaniają się póki co: " ku mojej ", symbolizującej dzban uchwycony ręką i misę poświadczającej fakt, że pierwotnie musiała stać na grobie Lewity - posługującego kohenowi. Zapoczątkowałem jej powrót, chroniąc pieczołowicie przez wiele lat przed zapodzianiem się i dewastacją przyzwoloną przez żandarmerię niemiecką, uprzednio tak bardzo powszechną. Ani przez moment nie myślałem, że wokół niej będzie się rekonstruował centralny punkt żydowskiej pamięci. Poopierane o nią, przycupnęły stłoczone jakby w ciasnocie getta sławatyckiego, utworzonego na potrzeby skoncentrowania tej nacji z zamysłem doszczętnego zgładzenia. Według świadków wydarzeń dehumanizacji, poddano około trzech tysięcy sławatyckich i spędzonych z okolicy Żydów (sygnatura akt sądowych KO/20/67 r.). Opuchnięci z chorób i głodu, zainfekowani tyfusem i czerwonką, opłakujący utratę swoich bliskich, poddawani selekcji, bez opieki medycznej, co rusz leczeni byli kulami z karabinów. W urągających życiu warunkach bytowali w piwnicach, na strychach, w budynkach gospodarczych niespełniających funkcji mieszkalnych. Tkwili bezczynnie, koczując za drutami okalającymi skrawek świata od strony pól uprawnych, w granicach ulic strzeżonych czujnie pomiędzy Długą, Wyzwolenia, Kraszewskiego i Mickiewicza. Obszabrowani z resztek kosztowności, rozbrzmiewali apokaliptycznymi odgłosami jęku i błagania o pomoc, o litość, o chleb. Nieliczni, acz heroicznie brawurowo usposobieni, ryzykując własnym życiem i swoich bliskich, wspomagali osadzonych w getcie. Jednym z nich był Władysław Sołoduszkiewicz, syn Józefa i Olgi. Zdeterminowany, przedkładający miłosierny czyn nad konsekwencje, nosił do getta mąkę. Jego żona Władysława, ochroniła przed żandarmerią swoją szesnastoletnią koleżankę, zaś jej ojciec - Adam Garal, prowadzący restaurację w Rynku, przechowywał i dożywiał całą rodzinę żydowską, ukrywającą się w piwnicy za antałami z piwem, której z czasem udało się zbiec i uratować przed śmiercią. Wspomniany Adam Garal, osaczony śmiertelnym strachem, ani przez moment nie zwątpił w potrzebę ratowania bezbronnych kruchych istnień ludzkich wyznania mojżeszowego, nawet w trakcie popijawy niemieckich funkcjonariuszy nad głowami skrytych w restauracyjnej piwnicy Żydów. Byli i inni, jak Anna i Dominik Parczewscy, Marianna i Józef Krzymowscy czy też siostra Tadeusza Jankowskiego. Przechowała u siebie na strychu Żydówkę, której udało się uciec w czasie wymordowywania jej współwyznawców w sławatyckim getcie.

Zdarzały się przypadki ukrywania Żydów przez czas pewien, bądź tajemniczego dokarmiania, udzielania pomocy pod osłoną nocy w ucieczce jak najdalej od miejsca kaźni " folwarcznej " golgoty. Ludzie ci, bojąc się konsekwencji, denuncjacji, obmowy sąsiedzkiej, nawet po wyzwoleniu nie ujawnili skrywanej tajemnicy działań konspiracyjnych, zabierając chwalebne czyny ze sobą do grobu.

Pozostali starozakonni w większości szans takich od losu nie otrzymali. Zostali wymordowani in toto w czasie okupacji, wypędzeniu i czystek pacyfikujących getto przez żandarmerię wspomaganą policją granatową i ukraińską (Władysław Maliszewski - NS-2001, str. 80 i Jerzy M. Cygan str. 104).

Użyźniają Bogu ducha winnymi prochami sławatycki kirkut niczym bujnie zapuszczony ugór, przepełniony wykrztuszonymi wołaniami o ratunek, o pomoc, wreszcie o zaprzepaszczoną troskę i pamięć!

Jak się ma wobec masakry sławatyckich Żydów i pogrzebanych tu wcześniej ich przodków wyrzeknięcie się dbałości o wszystko, co na nim jest?

Résumé. Proszę diasporę żydowską o położenie kresu beztrosce. Zaprowadzenie ładu, o trwałe ogrodzenie (pisano o nim już dawno), ustanowienie stałego nadzoru, o urządzenie lapidarium widomego znaku pokonania moich naprzykrzających się starań od ponad dziesięciu lat.

Proszę o wypełnienie obowiązku troski o archeologiczne zabytki przez Fundację Ochrony Dziedzictwa Żydowskiego, powołaną w 2002 roku do ochrony materialnych reliktów kulturowego dziedzictwa Żydów w Polsce. Do niej należy restytucja kirkutu i zalegających na nim złożonych steli nagrobnych z unikatowymi hebrajskimi epigrafami.

 

Pięcioetapowy pogrom Żydów

K. Gruszkowski, Nad starym Bugiem w Sławatyczach, Biała Podlaska 2012, ss. 98-106.

Żydowscy przodkowie wybrali Polskę na swoją ojczyznę. Już w roku 1096 na ziemie polskie przybyła pierwsza zwarta grupa. Było to za panowania Władysława Hermana, o czym zaświadcza obraz Jana Matejki eksponowany na Lubelskim Zamku - "Przyjęcie Żydów do Polski".

Wiemy, że już w 1648 r. znaczną część centrum miasta zamieszkiwali Żydzi, którzy aż w 80% zginęli z rąk niegodziwego hetmana ukraińskiego, Bohdana Chmielnickiego. Obległszy Sławatycze wraz z Kozakami i swoim chłopstwem, szerzyli spustoszenie domostw, plądrowali, palili, urządzali krwawe rzezie, obdzierali mężczyzn żywcem ze skóry, mordowali dzieci, gwałcili kobiety.

O nadal istniejącej w 1687 r. gminie Żydowskiej w Sławatyczach, podejmujemy wiadomość z faktu zapisu na kościół z 8% stopą roczną, w tamtejszym Kahale (jakiego dokonała Katarzyna Zasławska z Sobieskich Radziwiłłowa, siostra Jana III Sobieskiego, wdowa po Michale Kazimierzu Radziwille, właścicielka Sławatycz ). Żydzi nierozerwalnie wpisali się w dzieje tzw. "Państwa Sławatyckiego" . Pozostawili ślad w historii, gospodarce i kulturze tego miejsca. Za udział w walce pod Sławatyczami 11 lipca 1863 r. po zaciętej bitwie, za odwagę w ataku otrzymali nominacje oficerskie, m.in. dwaj Żydzi: Izbicki i Jakub Rejsner.

W 1906 r. sławatyccy Żydzi prosili o przyłączenie wsi Matiaszówka i Krzywowólka do Okręgu Bożniczego w Sławatyczach, i poszerzenie okręgu nastąpiło po ich myśli.

Na Rynku na skarpie nadbużnej, usytuowana była synagoga (Bej Hamidrasz), która spłonęła doszczętnie w nocy 18 sierpnia 1907 r. Otrzymawszy 752 ruble odszkodowania, sławatyccy Żydzi do sierpnia 1908 r. uzupełnili niezbędną do budowy gotówkę, nabyli "ładny plan" (jak doczytałem się w archiwalnych aktach) i posiadali zatwierdzony kosztorys na budowę nowej drewnianej, tym razem już piętrowej synagogi z dolnymi i górnymi salami modlitwy. Budowa rozpoczęła się sposobem gospodarskim pod nadzorem Beniamina Bekermana.

20 grudnia 1911 r. znów płonie synagoga, nie będąc jeszcze w środku wykończoną. Parafianie żydowscy ponownie integrują się, nie tracąc ducha wiary i nadziei, uzyskując 3.980 rubli odszkodowania, w dniu 31 stycznia 1912 roku (jak wynika z treści szczątkowego protokołu) zbierają się sławatyccy mieszczanie - Żydzi w liczbie 180 osób, z czego 12-tu opłaciło składki, w celu omówienia kwestii budowy nowej synagogi z tzw. "żelaznym" dachem o powierzchni nie mniejszej niż poprzednia.

W imieniu społeczności żydowskiej, do naczelnika powiatu bialskiego wystąpili: Chaim Borych, Chaim Korwatowski (współwłaściciel z Mosze Apelbergiem młyna i browaru), Dawid Tyszler, Berko Klein, prosząc o wstawiennictwo, składają prośbę o wyrażenie zgody na odbudowę synagogi w miejsce spalonej, wg poprzedniego projektu zatwierdzonego w 1909 r. Wzmiankują koszt budowy na 53.000 rubli.

Skupiskiem żydowskim był zwłaszcza Rynek - centrum Chasydyzmu sławatyckiego, śmiało opanowany przez domy zajezdne, browary, gospody, herbaciarnie, wziętych krawców, tandeciarzy, jatki, kramy, stragany, sklepy, przeważnie ciasne i zagracone. Na Rynku lub w najbliższej jego okolicy mieściły się: bezprocentowa kasa pożyczkowa, towarzystwo pogrzebowe, szkoła żydowska (cheder), elementarna szkoła rządowa, szpital żydowski, związki zawodowe, żydowska straż robotnicza, kościół rzymsko-katolicki, cerkiew prawosławna, sąd pokoju, ratusz, stacja pocztowa, mykwa, kahał i synagoga. Był to budynek drewniany, dwukondygnacyjny, na głębokiej podmurówce, założony na planie prostokąta 17,40 m z 9,20 m z dachem naczółkowym konstrukcji więźby dachowej. Wnętrze złożone było z sali męskiej i przedsionków. W sali męskiej - wielkie okno zamknięte i półkoliste. Pośrodku na podwyższeniu ujętym czterema kolumnami bima, a w ścianie wschodniej szafa na rodoły. Na drugiej kondygnacji - babiniec .

Rabinem Sławatyckiego Okręgu Bożniczego był wówczas Karpel Jeszua Menachem - zamordowany tamże w lutym 1940 r. o godzinie trzeciej po południu. Rabin słynął z pobożności i wiedzy, orzekał we wszystkich trudnych sprawach i zajmował się zaspakajaniem wyższych duchowych potrzeb gminy, zaskarbiał życzliwość i zjednywał serca. Na jego barkach spoczywał ciężar spraw całego Okręgu Bożniczego. Kahalnym, tj. urzędnikiem gminy żydowskiej, był Jawel Wolfowicz.

Przez pięć dni w tygodniu Rynek tętnił życiem. Ruch, gwar, a zwłaszcza żydowskie zachęcanie do nabywania towarów towarzyszyły mieszkańcom od samego rana do późnych godzin wieczornych. Wszystko jakby zamierało w piątek wieczorem, po zapaleniu szabasowych świec.

Tylko niektórzy Polacy przewijali się wśród żydowskich ciasnych zabudowań, zarobkując u świętujących Żydów z tytułu najniezbędniejszych czynności, choćby zapalenia pogasłych przedwcześnie szabasowych świec, gdyż świętość Szabasu była dla nich wielka. Jakże pamiętna i wymowna pozostała data 24 grudnia 1938 r. Wigilia katolicka pokryła się z ruchomym świętem żydowskim - Chanuka. Legenda głosi, że po zbeszczeszczeniu świątyni żydowskiej w Jerozolimie, Żydzi znaleźli tylko jeden pojemnik czystej oliwy. Taka ilość powinna wystarczyć zaledwie na jeden dzień świecenia wielkiej menory. Jednak menora paliła się osiem dni. Od tamtego wydarzenia na cześć zwycięstwa Judy Machabeusza nad pogańskimi Syryjczykami i po odrestaurowaniu świątyni w 186 r. p.n.e., obchodzone jest przez osiem kolejnych dni radosne święto, pospolicie zwane świętem świateł. Święto to zwykle przypada na przełom listopada i grudnia. Trafem zbiegu, oba święta w 1938 roku nałożyły się na siebie. Na pamiątkę cudu rozmnożenia oliwy, sławatyccy Żydzi spożywali chanukowe placki z tartych ziemniaków o nazwie latkes i cebuli, zmielonej macy z dodatkiem jajek, przypraw, dodając tartą marchewkę - które smażyli wyłącznie na oleju. Posypywali je cukrem pudrem lub polewali miodem. Na deser smażyli pączki z konfiturą, a w oknach płonęły świece ustawione w tym dniu obowiązkowo na dziewięcioramiennych chanukijach. Radowali się śpiewając hymny i psalmy, recytowali błogosławieństwa, nie przypuszczając, że czynią to po raz ostatni na sławatyckiej ziemi.

Obrotność handlowa Żydów i ich wrodzona nadzwyczajna smykałka kupiecka wzmagała się podczas cotygodniowych targów odbywających się przez wiele lat w niedzielę, z czasem w poniedziałki po 1-szym i wtorki po 15-tym każdego m/ca. Jednak liczne zjazdy okolicznych rolników z całego "Państwa Sławatyckiego" w dni pozatargowe, stały się przyczyną do ustanowienia dwutygodniowych jarmarków, dwa razy w roku, tj. pierwszy na tzw. Wniebowzięcie Ruskie (w maju), drugi na św. Pokrowę (w październiku). Targi i jarmarki przynosiły miasteczku znaczne dochody.

Budowali swój los wzrastając w społeczność sławatycką. Ich ojczyzną wspomnień stały się Sławatycze z Rynkiem pełnym gwaru dolatującego z licznych sklepów, gorzelni, wyszynków, prowadzonego faktorstwa, uprawianego domokrąstwa, przejeżdżających po kocich łbach żelaznych furmankach. Krążąca od domu do domu Rachela, roznosicielka mleka, nosząca imię jednej z czterech biblijnych matek - Lea i Dawidko, który o wschodzie słońca, ze studni ze skrzypiącym żurawiem usytuowanej na środku Rynku, czerpał wodę. Roznosił ją do stałych odbiorców. Dwa ocynkowane wiadra zaczepiał do dwóch drutów zakończonych hakami, stanowiącymi swym obciążeniem jakby potrzebę zachowania równowagi dla tych drewnianych nosiłek, kształtem wystruganych powierzchnią przylegania do jego barków. Śpiewał przy tym wspaniałym barytonem pieśni religijne i świeckie, a nadto trafnie prognozował pogodę. Chodził w długich pończochach i płytkich pantoflach. Pod hałatem sięgającym kostek, frędzle na rytualnym tałesiku sięgały mu poniżej kolan, kołysały się wówczas, gdy kiwał się pogrążony w modlitwie. Dużą obrośniętą głowę z gęstą brodą i pejsami przykrywał jarmułką skrywaną aksamitnym kapeluszem. Nosił okulary. Zwykle był pochylony, o niechlujnym wyglądzie, idąc powłóczył nogami. Natomiast, gdy wychodził z mykwy zbudowanej na stoku Wyniesienia Sławatycz , miał świeżo wyczesaną brodę i lśniące pejsy, wilgotne jeszcze po rytualnej kąpieli.

Przez kilka wieków Żydzi i Polacy żyli razem. Bywały dobre okresy tego współżycia, ale ostatnie lata przed wybuchem II wojny światowej nie były już wesołe.

W Polsce szerzył się antysemityzm. Od nienawistnych słów do zbrodniczych czynów była coraz bliższa droga. Dramatu dopełnił rok 1939. Nie wiedzieli dokąd, lecz wiedzieli, że muszą uciekać. Ich świat w ułamku sekundy przestawał istnieć. Twarze jeszcze bardziej się wyostrzyły. Stały się dziobate, ściągnięte i szare jak popiół. W zamglonych oczach zastygł strach. Dygocące się widma lęku szczękały zębami, ochrypłym głosem błagając o strawę.

Poukrywali się w zagonach zbóż, w bruzdach kartofli, a gdy tych już nie było, w naprędce wykopanych ziemiankach. Nasłuchiwali dniem i nocą, czy nie nadchodzą Niemcy, policjanci granatowi i ukraińscy. Każdy stukot podkutych butów po kocich łbach ul. Kodeńskiej, Włodawskiej czy Rynku, wstrzymywał ich oddech. Wychylenie głowy ponad obraną kryjówkę pod gołym niebem, kończyło się śmiercionośnym strzałem. Każdy poznany przeze mnie epizod, był niby do siebie podobny. Każdy jednak miał inną wymowę.

Ukrywający się, zostali w większości zgładzeni, a nazwiska ich znikły na zawsze z "rejestru" nazwisk używanych w Sławatyczach . Funkcjonują póki co w pamięci i to tylko u najstarszych, bardzo już nielicznych mieszkańców.

Ziemio sławatycka, padole płaczu, nie możesz nie mówić tego, coś widziała i słyszała.

Po bardzo upalnym lecie 1939 r., nastała ostra zima, a z nią zaostrzony rygor i dyskryminacja ludności żydowskiej. Z dniem 1 grudnia 1939 r. zaprowadzono pod karą śmierci obowiązek noszenia opasek: na białym tle niebieskiej gwiazdy Dawida.

I. Styczeń 1940 r .

Pogrom rozpoczyna się od spalenia synagogi. Między buchające płomienie wbiega bogobojny Żyd chcący wynieść Torę. W kościstej dłoni rozczapierzając palce, unosi ją owiniętą w aksamit i ginie w płomieniach na oczach współbraci. Niemcy masowo odbierają Żydom hebrajskie księgi, depcząc je, wrzucają ostatecznie do ognia. Pozbawieni świątyni, od tej pory oddaliby wszystkie bogactwa za jedną wspólną modlitwę, za jeden rozdział z psalmów, za jeden Aszer Joc. Ar! Każda minuta modlitwy w synagodze miała posmak raju.

II. Luty 1940 r .

Wzmożone aresztowania, natychmiastowe egzekucje m.in. przy ulicy Krzywej, ustawieni w 12-tu rzędach po 7 osób o godzinie trzeciej po południu są rozstrzelani. Grób na miejscowym kirkucie od godziny ósmej rano kopało aż 20 Żydów, przeszytych wielką bojaźnią.

III. Luty 1940 - 1942

Pojedyncze, acz częste mordy Żydów dokonywane przez Niemców i sprzyjających im policjantów miejscowego posterunku policji granatowej i ukraińskiej. Choćby ten utrwalony w pamięci vis a vis cerkwi, jak sławatycki policjant granatowy strzela w czoło napotkanej przypadkowo młodej Żydówce. Czy też policjant ukraiński rozstrzeliwujący żydowskiego krawca, jego żonę i dwuletnią córeczkę - tuż przed ich domem na końcu ulicy Włodawskiej...

IV. Bardzo zimny maj 1942 r .

Żyło jeszcze 1500 Żydów. W ciągu trzech dni ze zbrodniczego rozkazu Niemców, miejscowi policjanci granatowi i ukraińscy w imię prawa bez moralności z wyroczni samego Belzebuba, dopuścili się kolejnego bezprawia. Szczując Żydów wzajemnie, a jednocześnie wabiąc możliwościami wykupienia się od śmierci, szabrowali złoto i pieniądze. Żydzi omamieni możliwością przeżycia, oddawali swoje kosztowności. Ci obłowiwszy się dorobkiem ich życia, w myśl zasady "złoto i pieniądze nie cuchną", pokazując wówczas swoje Janusowe oblicze, rozpoczęli przeprowadzanie trzydniowego mordu na 1000-cu Żydach. Oszukani Żydzi próbowali się modlić "Boże mych ojców - wielki Boże Izraela" , dało się słyszeć strwożone słowa, histerycznie lamentujących kobiet na tle płaczu tulonych dzieci. Przerywały je strzały i nieludzko urągliwe głosy Niemców aktywnie wspomaganych policją granatową i ukraińską. Tłum był ustawicznie popychany kolbami karabinów, bity, naglony, dopadał go wrzask oprawców "... raus, raus, los, schnell!"

Bezsilni wobec brutalnej przemocy, zmęczeni padają na ziemię, krwawią, podnoszą się, by znów upaść, resztki mimochodem zebranych tobołków wymykają się im z rąk. Dopadają ich zbiorowi oprawcy: niemiecko-polsko-ukraińscy, zabierają im wszystko, co zobaczą, pierścionki, obrączki, zegarki złote, papierośnice, nawet zapalniczki. Grabieże nie mają końca, powstrzymuje je kolejno oddany strzał do konającej postaci. Trwają aż do ostatniego jęku.

Po trzech dniach mordów wszystko ucichło, ucichło na zawsze. Z ziemskiej otchłani wyłoniła się pustka. Wyznaczeni Polacy furmankami zwozili zwłoki pomordowanych mężczyzn, kobiet i dzieci na miejscowy kirkut. Polacy mieli też obowiązek zrzucania zwłok do zbiorowego grobu o długości do 100 mb. Wśród wyznaczonych był mój Tata, miał wówczas ukończone 17 lat. W pewnej chwili usłyszał głos konającego Żyda, zrzuconego już do grobu, wołającego z jękiem - "dobij mnie, dobij mnie! ". Struchlały Ojciec, nie wiedząc, co ma czynić, zwrócił się do eskortującego Niemca - tenże kazał nie przerywać zasypywania ziemią. U okolicznych mieszkańców okrucieństwo terapii grupowej demagogii zostało odebrane z trwogą i straszliwymi wspomnieniami tamtych dni. Tylko wyjące psy w okolicy żegnające swoich Żydów, podtrzymywały atmosferę tragicznego wzruszenia, nadając wyciem majestatyczną powagę solidarnego pożegnania. Opętanie, jakie ogarnęło naród zapanowania nad resztą świata, okazało się morderczą patologią. A czyny te wykonane przez Niemców i wydawałoby się swoich, bo miejscowych dwóch policjantów granatowych, również na Polakach, choćby ich śmiercionośne strzały oddane na ul. Kodeńskiej w dniu 29 czerwca 1941 roku, gładzące życie mojego 47-letniego Dziadka, zostały poczytane wśród społeczności za okrutny kolaborancki mord, uniknęły jednak kary ziemskiej. Pozostała jedynie ufność w sprawiedliwość Boga opowiadającego się za prawdą.

V. Wrzesień 1942 r .

Przerażające było likwidowanie getta. Do pozostałych w nim sławatyckich 500 Żydów, wyczerpanych nerwowo i psychicznie, pozbawionych swoich domostw, synagogi i rabina, zobojętniałych, przygnębionych, obszabrowanych do cna, ogarniętych strachem w nadzwyczaj katastrofalnej sytuacji, wpadają rozwścieczeni Niemcy wrzeszcząc, aby jak najszybciej zostało opuszczone getto, gdyż będą deportowani.

"W zaplombowanych wagonach

jadą krajem imiona,

a dokąd tak jechać będą,

a czy kiedy wysiędą,

nie pytajcie, nie powiem, nie powiem.

Imię Natan bije pięścią o ścianę,

Imię Izaak śpiewa obłąkane
/
Imię Sara wody woła dla imienia

Aron, które umiera z pragnienia . ."

Jak się później okazało do Międzyrzeca Podlaskiego. Wypędzenie ich z rodzinnych Sławatycz zostało tak zorganizowane, aby jak najmniej ich tam doszło - gdyż miejsca w Treblince dla nich brakowało. Pędzili ich celowo boso, drogą usypaną kamykami - tj. dawną ulicą Chotyłowską, obecnie nazwaną ulicą Kraszewskiego. Buty ich, jak na ironię, były ułożone w zasięgu oczu, na furmankach powożonych przez Polaków. Obok butów przycupnięte były spłakane i wystraszone Żydowskie dzieci - jak więdnące od wczesnego przymrozku kwiaty. W ich dziecinnej naiwności nie było odpowiedzi na pytanie - dlaczego? Szli na swoją Golgotę. Jeden obok drugiego, jak przemijające cienie w korowodzie widmowych postaci. Dręczeni, smagani, niepokojeni, ze skołatanymi myślami wystawieni na pośmiewisko i pogardę, powłóczyli nogami brocząc krwią z ocieranych o kamienie bosych stóp. Do rozdartych serc, obolałych członków i krwawiących nóg, doszedł paraliżujący strach, zamieniając ich w drgające kłębki nerwów, gotowych oszaleć, lęk dławił gardła. Bo życie Żyda nie miało najmniejszej wartości, poddawani znęcaniu się i ulubionej rozrywce Niemców, którą było publiczne obcinanie zarostu bród nożycami do strzyżenia owiec lub żywopłotu, słabnąc z wycieńczenia i pragnienia wody mdleli, upadając na ziemię. Zwarci kurczowo trzymali się, spoglądając zbłąkanymi oczami gdzieś w niebo. Nie wiedzieli, czy są jeszcze żywi, czy są już kroczącym przemijaniem udającym się w ostatnią podróż. Rozmyślania o ostateczności wydawały się na miejscu. Nie wiedzieli tak naprawdę, jaką masakrę przywdzieje ten grzech. Jak wieczni tułacze ze średniowiecznej legendy o imieniu Ahaswer, odarci z resztek zachowanej godności, wyglądali jak widma. A nad nimi rozlegał się tęskny klangor żurawi kluczem ciągnących w przelocie, jakby chcących pokrzepić słowami:

"Naród wybrany nie boi się długiego marszu i nigdy nie zwątpi w wolę Boga.

Ojcze niebieski dość już ich doświadczyłeś okaż im teraz swą łaskę!"

Niech tę Hiobową wieść, w końcowym akcie dramatu boleści i koszmaru czarnych dni wyciszonego świata po sławatyckich Żydach, przerwie hosanna i heroizm m.in. bohaterskich rodzin uhonorowanych przez powołany do życia w 1959 r. Instytut Yad Vashem w Jerozolimie, medalem "Sprawiedliwy wśród narodów świata" - za ukrywanie Żydów w czasie II wojny światowej:

- śp. Anny i Dominika Parczewskich z kol. Sławatycze (ukrywali Wewe Grynszpan, ojca z synem Henrykiem) - medal w 1995 r.

- śp. Marianny i Józefa Krzymowskich z kol. Liszna (ukrywali Chaję Szuchmacher, córkę Mendla) - medal w 2001 r.

Dziś żydostwo kojarzy się z cierpieniem i tragedią, lękiem sławatyckich Żydów, tych nielicznych, którym udało się cudem przeżyć II wojnę światową. Do żydostwa dziś przyszło im się przyznać jak do czegoś wstydliwego, kompromitującego, jak do jakiejś choroby. Żyli przez długie lata w cudzej skórze, gdyż nie mogli być tymi, którymi kiedyś byli. Tak to ujął ks. Jan Twardowski:

"Koci, koci łapci,

pojedziem do babci,

ale ani słówka,

bo babcia Żydówka".

Pozostał po nich tylko krzyk ciszy, na cmentarzu bez macew przy ul. Polnej, zwanym kirkutem, który pochłonął ich w swoje wieczne użytkowanie.

Jeszcze w czasie okupacji - za przyzwoleniem żandarmerii, zostały zszabrowane wszystkie macewy ze sławatyckiego kirkutu.

Niepodobna uwierzyć własnym oczom, ale na grobach ich nikt nie zapala świeczek, nie kładzie kwitlechy (listów - karteczek z prośbami do Boga), nie odmawia modlitwy za zmarłych (Kadisz). Dominuje przeraźliwe poczucie pustki.

Nic po tym, żem się rozejrzał dookoła, same kopczyki porośnięte trawą, żadnego pomnika ani macewy stojącej nie znalazłszy, a przecież szukałem, przemierzając krokami obszar porośnięty młodymi odrostami, co kilka lat karczowanych drzew, znalazłem ciszę zamkniętą w kształcie litery - L - o proporcjonalnych wymiarach 150 m x 75 m, za ogrodzeniem z siatki drucianej.

Jedyny napotkany fragment górnej części macewy porzucony w zaroślach, kształtem przypominający tablicę Przymierza, jak relikwię nieco uniosłem opierając o młode drzewko, w spontaniczności chwili chroniąc ją przed zapodzianiem się wśród skłębionych krzaków oplątanych bluszczem czasu.

Choć Żydzi zawsze stanowili znaczący odsetek mieszkańców Sławatycz w dziejach miasteczka, a nawet bywało, np. w roku 1700, 1860, 1899 czy też w 1921, kiedy mniejszość żydowska była większością, nie pozostało po nich nic. Jak w wierszu Antoniego Słonimskiego pt. "Elegia miasteczek żydowskich":

"... Nie masz już, nie masz w Polsce żydowskich miasteczek,

Próżno byś szukał w oknach zapalonych świeczek

I śpiewu nasłuchiwał z drewnianej bożnicy.

Już nie ma tych miasteczek, gdzie szewc był poetą,

Zegarmistrz filozofem, fryzjer trubadurem.

Gdzie starsi Żydzi w sadach pod cieniem czereśni

Opłakiwali święte mury Jeruzalem."

Żydowska pisarka rodem ze Sławatycz , Luba Waserman zd. Poleszuk, w swoim wierszu zadaje pytanie - " siostry, bracia, ojcze, mamo, w którym grobie tu leżycie?" .

Przetrwała jedynie żydowska nazwa północnej części Sławatycz , zwana po dziś dzień "Wydumką".

Aby odtwarzana historia nie była zlepkiem zapamiętanych wydarzeń, w znacznej mierze udokumentowałem ją odnajdując Ich ślady, zrekonstruowałem pamięć o Nich, wypełniając po części puste po Nich miejsce.

Aby pamięć nigdy nie umarła, czynię ten zapis dla upamiętnienia ofiar najbardziej zapomnianego miejsca kaźni, choćby poniższymi słowami. Oni milcząc wówczas, teraz z otchłani wołają... Sta viator (łac. "Przechodniu zatrzymaj się"): "Ziemia sławatycka, przez minione wieki, Matka żyjących tu w subtelnej symbiozie: katolików - prawosławnych - protestantów - unitów - świadków Jehowy i Żydów... utraciła wszystkich braci wyznania Mojżeszowego i krwią ich męczeńską doszczętnie przesiąkła..." .

Podejmując się rekonstrukcji zdarzeń, opisywałem do wielu urzędów wszystkich szczebli, splątane losy Żydów w nieistniejącym już dziś Sławatyckim Okręgu Bożniczym. Prosiłem, aby jak najprędzej zapobiec zniszczeniu wielokulturowego dziedzictwa Sławatycz , jakim jest tamtejszy kirkut. Zachęcałem do wizji lokalnej, nim całkowicie zarosną go krzaki, pokrzywy i odrosty drzew spowite dziką roślinnością. Przekonywałem do potrzeby uwiecznienia po wsze czasy jakąś rzeźbą, większą macewą lub obeliskiem wyniesionym ku górze, jakby wspinającą się ku niebu Jakubową drabiną, co edukowałoby jednocześnie młode pokolenie, iż żadnej zbrodni i żadnego zła nie zabije ulotna pamięć.

Wieloletnie moje prośby do licznych urzędów, począwszy od poprzedniego wojewody lubelskiego do władz centralnych, nie przynosiły całymi latami żadnych efektów. Dopiero dzień 13 lutego 2007 r. przyniósł mi nadzieję i poniekąd radość. Powiadomiony zostałem listem z Fundacji Ochrony Dziedzictwa Żydowskiego z Warszawy, iż potomkowie sławatyckich Żydów z USA i Kanady, po 66 latach niemego spokoju i zupełnej niedbałości, zamierzają ufundować bramę z cegły i tablicę pamiątkową, która będzie upamiętniała wielopokoleniowe miejsce spoczynku ich przodków.

Na te uroczystości, wyznaczone na 19 maja 2008 r., otrzymałem zaproszenie z fundacji. Oczywiście, że w nich uczestniczyłem. Usłyszałem również od p. Moniki Krawczyk prowadzącej tę uroczystość kilka słów podziękowań do mnie skierowanych. Jednak satysfakcji pełnej nie odniosłem, gdyż już w dniu uroczystości zauważyłem pęknięcie spawu przy bramie oraz braki w jej pokryciu. Po 11 dniach od uroczystości zgłosiłem wady do FODŻ w Warszawie, ponaglając to kilkakrotnie. Postulowałem, aby otoczyć stałą opieką to cmentarzysko. Prosiłem o zadbanie zwróconego przeze mnie fragmentu macewy, który naprędce i niechlujnie został wmurowany w betonowy postument, tuż przed uroczystościami.

Wnioskowałem o wmurowanie drugiego fragmentu macewy, również latami przechowywanego przed zniszczeniem, a przyniesionego w dniu uroczystości przez młodzież gimnazjalną wraz z p. Jolantą Buczek - nauczycielką historii, a zarazem kustosza szkolnej izby pamięci i p. Mirosława Wiśniewskiego - dyrektora zespołu szkół w Sławatyczach , który tak odpowiedzialnie zatroszczył się o frekwencję na tej niecodziennej lekcji historii.

Po dziś dzień fundacja nie odpowiedziała na prośby ani też nie zadbała o ten cmentarz. Zarósł na nowo, pomimo, że miejscowy wójt na miarę możliwości finansowych gminy, przejawia troskę. Przed laty ogrodził go siatką. Przy wejściu dba o podkaszanie trawy, odsłaniając nieco otoczenie bramy. Jednak stałej troski o cały kirkut jak nie było, tak i nie ma. Na trzykrotne prośby pisemne do prof. Władysława Bartoszewskiego otrzymałem jedną odpowiedź datowaną 21 grudnia 2010 r., z której wynikało, iż znów może powrócić nadzieja, gdyż jak pisał: " poczynił starania o kontynuowanie opieki nad sławatyckim kirkutem" . Ni estety słowa nie przyniosły efektu. Nie zrażając się nieporadnością współczesnych, nie poprzestaliśmy na utrwalaniu pamięci o tej społeczności. Na stronie internetowej www.sztetl.org.pl zamieściliśmy: p. Aneta Buraczyska - Mitura (absolwentka Instytutu Filologii Polskiej Uniwersytetu Przyrodniczo - Humanistycznego w Siedlcach) - imiona sławatyckich Żydów w księgach metrykalnych i nazwiska Żydów w początkach XX wieku, - ja natomiast zamieściłem spis mieszkańców Sławatycz pochodzenia żydowskiego. Na wszelkie relacje, wspomnienia, zdjęcia i pamiątki oczekuje p. Krzysztof Bielawski z Warszawy celem ich umieszczenia na stronie internetowej www.kirkuty.xip.pl.

Najszczersze słowa podziękowania składam Fundacji Rodziny Nissenbaumów, którą reprezentuje nieoceniony p. Wojciech Łygaś. On to,jedyny skruszony moimi prośbami zorganizował katorżniczą wycinkę odrostów drzew, krzewów i uciążliwych chwastów. Prace te rozpoczął 08.10.2012 r. wraz z chlubną akcją zbierania macew i przywracania im godnego miejsca na kirkucie...

Nechama - nietuzinkowy gość

K. Gruszkowski, Pociąg do Sławatycz, Lublin 2017, ss. 75-76.

 

Może to magia miejsca przesiąkniętej krwią Ziemi Sławatyckiej, która na przekór zniewoleniu, wydała tylu niezwykłych ludzi. Z potrzeby ratowania ginącego w chaszczach żydowskiego cmentarzyska, uporczywie szukałem pomocy i wsparcia. Kilkanaście lat temu, 19 sierpnia (piątek), wracając od udzielającej treściwych wspomnień Marty Sołoduszkiewicz, tknięty przeczuciem, zszedłem z roweru. Przyuważyłem trzy dystyngowane panie, stopniujące wzrostem i wiekiem, które zbliżały się do pomnika ofiar II wojny światowej. Nie utrącając chwili skupienia, czekałem na ich powrót. Nawiązując dialog zastrzegłem, iż poszukuję charytatywności w osobach względem zadbania o miejscowy kirkut. Po grzecznościowej wymianie zdań, jedna z pań, najstarsza wiekiem, ku mojej radości, wyrzekła: " urodziłam się w Sławatyczach. Przyjechałam pokazać córce i wnuczce swoje Sławatycze ". Niebawem byliśmy na kirkucie. Fotografowaliśmy opłakany jego stan.

Stąpając śladami przodków, wkroczyliśmy w tajemniczą przeszłość porośniętych bujną zielenią, mało widocznych mogił. Z pulsującymi wspomnieniami, sięgającymi głębi misternej egzystencji serca, wypowiedziała znamienne słowa C.K. Norwida: " Cisza jest głosów zbieraniem ...".

I tak to się zaczęło. Po powrocie do Izraela, p. Nechama podejmowała działania interwencyjne w Warszawie, o czym tamci adresaci byli już wcześniej przeze mnie nękani prośbami. Działaliśmy na dwóch frontach prosząc, pisząc, telefonując do Instytutu Żydowskiego, Fundacji Ochrony Dziedzictwa Żydowskiego, Fundacji Nissenbaumów, do urzędów samorządowych, państwowych, łącznie z Kancelarią Prezesa Rady Ministrów, Biurem Pełnomocnika ds. Dialogu Międzynarodowego, profesorem Władysławem Bartoszewskim i sekretarzem Andrzejem Krzysztofem Kunertem, Rabinem Naczelnym Polski Michaelem Schudrichem, wojewodą Wojciechem Żukowskim.

Z ujarzmionej wrażeniami duszy, przytłoczonej latami ideologią milczenia, po melancholijnej wyprawie do krainy młodości, spontanicznie utrwalała się więź przyjaźni. Ten niegasnący błysk małej iskierki przerodził się w płomień jednostajnych potrzeb. Po dziś dzień pobrzmiewa szacunek i wdzięczność tym, którzy wysłuchać chcieli i w maju 2008 roku ufundowali bramę, tablice pamiątkowe i częściowo (na czas krótki) dopięli potrzebę ładu na kirkucie. Przecież jeszcze w pierwszej połowie minionego wieku, Żydzi tworzyli żywe centrum handlowe, zwłaszcza na małomiasteczkowym Rynku.

Po odwiedzeniu Ziemi Rodzinnej, utrwalony obraz wspomnień ułożył się w scenariusz słów przenikających dusze. Mozolne wygrzebywanie z pamięci zachowanych fragmentów przeszłości, służy utrwaleniu odchodzącej w niepamięć historii Sławatycz. I nie tylko. Na Równinie Szaron, nad Morzem Śródziemnym w Netanii, mieście liczącym ponad 180 tysięcy mieszkańców, odżyły Sławatycze. Zawiązała się niezobowiązująca, szczera przyjaźń i ułożyła się sposobność pozyskiwania zanikających relacji z wiarygodnych źródeł przeszłości.

strona główna cmentarze warto wiedzieć księga gości napisz do nas